Jeźdźcy starali się nie odróżniać wiele od strażników dróg, których ostatnimi czasy często można było spotkać na traktach zaboru wirgińskiego. Lekka pikowana kurta, koszulka z kółek kolczych schowana pod tuniką z cienkiej wełny. Starannie przytroczone pakunki wisiały przy siodle. Obaj jeźdźcy byli przy mieczu, jak przystało na – bądź co bądź – rycerzy. Choć skrzydlata mogła wyłącznie się domyślać, jak towarzysz poradzi sobie, gdy dojdzie do bezpośredniego starcia. Byli gotowi chyba na wszystko. Poza tym, że – będąc zupełnie obcymi sobie ludźmi – mają podróżować wiele godzin. Było nie tylko niezręcznie, ale i nudno.
- Pijesz dla dodania sobie rezonu? Czy może raczej by uspokoić sumienie?
Początki podróży mijały raczej spokojnie, w towarzystwie szumu pobliskiej rzeki, Surany. Dotychczas wszystko szło po ich myśli, toteż Zorana z pewnym niezrozumieniem spoglądała na Radnego, który co i rusz pociągał z butelki z jemu tylko znaną zawartością. Której to jednak nietrudno było się domyślić po unoszącym się za nim zapachu. Nicolas zrobił skwaszoną minę.
- Z obydwu powodów, jednak żaden z nich nie powinien cię interesować.
Skrzydlata wzruszyła ramionami. No cóż, nie znali się na stopie prywatnej.
- Nie noś urazy. Jak dla mnie możesz pić ile chcesz. Wolałabym tylko, abyś utrzymał się w siodle o własnych siłach.
Nicolas skinął głową. Przytyk nie przeszkadzał mu jakoś szczególnie, nie zamierzał się boczyć. Mimo to rozmowa się nie kleiła. Narastający z wolna szum wody zwiastował pojawienie się w niedługim czasie katarakty.
- Dlaczego “Pójdźka”? – mag odbił piłeczkę.
- Co takiego? – Zorana odwróciła wzrok od drogi.
- Tak cię nazwał Golvan dziś rano.
- Ach.
Golvan, zwany przez starą drużynę Wróblem, wraz z ognistowłosą półelfką, Piegżą, byli dawnymi towarzyszami jej i Reinma, nim ten objął stanowisko Mistrza. Cóż, niektóre pasje pozostają niezależnie od posady.
- Stare czasy – żachnęła się. No, może z jej perspektywy nie aż tak stare, jednak tą informacją nie zamierzała się z magiem dzielić. – W kompanii Reinma panował zwyczaj, że należało nazwać każdego jakimś przydomkiem. Sokolnik, Wróbel, Piegża…
- I Pójdźka – uzupełnił jeździec.
- Nie ja go wybrałam. – Skrzywiła się.
- Wiesz, dlaczego akurat ta sowa?
Pokręciła głową, wywracając oczyma.
- Nie mam pojęcia.
Słysząc sarkazm z jej w głosie, zamilkł na moment.
- Dużo patrzysz, mało mówisz… latasz nocą.
Roześmiała się cicho.
- Reinm rzekł raczej, że jest to drapieżnik, który poluje niezależnie od pogody – sprostowała nieśpiesznie – nawet jeśli w deszczu nie może latać, to atakuje z zie...
Skrzydlata urwała, czując nagły ruch powietrza. Najpierw coś świsnęło nad ich głowami, jak spłoszony ptak potrącający gałęzie. Chwilę potem pojęli, że pierwsze z zaklęć pękło. Potem kolejne. Następny był już tylko świst przelatującego pocisku.
- Oho – mruknął mag. Oboje wiedzieli, co to znaczy.
- Stać! – krzyknęła ostrzegawczo Zorana, ściągając wodze. Jej kary wierzchowiec wydął chrapy i stulił uszy. Usłyszała, jak towarzysz szepce coś pod nosem. Jego oczy zmieniły się, a w stronę rzeki odleciała czarno-biała sylwetka. Nad spienioną wodą sroka zwolniła, gwałtownie wymachując skrzydłami w miejscu, zakręciła i poleciała w górę rzeki, stronę przeciwną do tej, z której przybyli. Jej długi czarny ogon zniknął im z oczu. – Stać! – powtórzyła Skrzydlata, tym razem po wirgińsku.
- Zwolnić – odezwał się lakonicznie pierwszy z jeźdźców. Sam wkrótce wstrzymał konia, pozostając w tyle, tym samym przekształcając szyk ze strzelistego we wklęsły – wyraźnie planując ich otoczyć w niedalekiej przyszłości. W tej sytuacji Jeźdźcy nie zmniejszali dystansu, rozjechali się tylko nieznacznie na boki. Zwłaszcza, że zawczasu zauważyli naładowane kusze w rękach dwójki jeźdźców jadących z tyłu.
Jak zauważyła Zorana, każdy z przybyszów był okuty co najmniej tak samo jak oni. No, może poza kusznikami, których nie chroniło w zasadzie nic prócz stalowego hełmu przypominającego kapelusz z rondem i pikowanej kurtki.
- Bądźcie pozdrowieni – zaczął ten, który zdawał się tu dowodzić, z twardym wirgińskim akcentem, ale po keronijsku. Jeźdźcy odpowiedzieli mu oszczędnym skinieniem głowy. Zakonne przywitanie, którym posługiwali się na obradach - symboliczne dotknięcie czoła i ust - obowiązywało tylko między Jeźdźcami oraz w stosunku do Sióstr Miecza.
- Witajcie – odparł oschle Nicolas, a jego kasztanka wysunęła się nieznacznie na przód. Wstrzymał ją jednak, widząc, że wzmaga to czujność strzelców. – Co sprowadza zbrojnych Wirginii na ziemie Zakonu Sióstr Miecza?
Dowódca zbrojnych, mężczyzna o ogorzałej twarzy i drapieżnym spojrzeniu obrzucił ich takim spojrzeniem, jakby co najmniej nasikali do piwa gubernatorowi.
- Ziemie Gubernatora, podarowane w wyrazie dobrej woli na wieczną jałmużnę Myrmydii i jej kapłankom.
Wciąż to samo. Wirginia, zaślepiona ambicjami szerzenia swojej twardej, patriarchalnej i niewolniczej kultury jak zawsze miała problem z poszanowaniem różnic pomiędzy wieczystą jałmużną a prowincją. Konflikt o to rozgrywał się nieprzerwanie od trzech lat, kiedy to zdobyto jedyne wolne miasto znajdujące się na pograniczu ziem Keronii, zaboru wirgińskiego i ziem Zakonu Myrmydii. Wsparcie rycerzy 'ze wzgórz' nie polepszyło relacji, o czym najlepiej świadczyła stacjonująca od roku jednostka wirgińska jednostka dyplomatyczno-karna, stacjonująca w Twierdzy Myrmydii.
Zorana, widząc, że Wirgińczyk jest nie w kij dmuchał, postanowiła włączyć się do rozmowy.
- Oboje jesteśmy tu za zgodą i na polecenie Ishoye, Matki Przełożonej.
Żołnierz uśmiechnął się nieładnie, a dwóch jego towarzyszy roześmiało się cicho.
- My także przybywamy w jej interesie… z braterską pomocą.
Jeźdźcy Zakonu ukradkiem spojrzeli po sobie. Nie mogli powiedzieć, że nie spodziewali się takiego zagrania, ale w tej chwili nie bardzo wiedzieli, o czym mówi oficer.
- Doszły nas pogłoski o tym, że ktoś rozkrada mienie siostrzyczek, ku wielkiej trosce Gubernatora – wyjaśnił Wirgińczyk, udatnie naśladując ton troski. W reakcji na to twarz skrzydlatej spochmurniała teatralnie.
- Niedobre to wieści – przyznała, wyrażając szczere zmartwienie, bez cienia cynizmu. – Jednak nie sądzę, by Siostry, będąc pod opieką Jeźdźców, potrzebowały wsparcia Gubernatora. Zwłaszcza, że to nasi rycerze najpewniej wytypują potencjalnego złodzieja.
Oficer nie odrywał od niej wzroku. Znajdowali się w zbyt dużej odległości, by patrzeć sobie w oczy, jednak wiedziała, że mężczyzna szukał w jej twarzy śladów kłamstwa. Nie spuściła wzroku. Nie była jednak pewna, czy Wirgińczyk jej uwierzył. Szczerze w to wątpiła. Skrzydlata uruchomiła zaciśnięciem pięści magiczny przedmiot otrzymany od towarzysza podróży. Nicolas, szykuj się na najgorsze – powiedziała w myślach, mając nadzieję, że mag wie, co robić i sytuacja nie pozbawiła go refleksu. Z instrukcji wynikało, że sama siła woli miała wystarczyć za przekaźnik wiadomości, ale nie była pewna, czy to zadziałało – i niestety nie mogła spojrzeć w stronę maga, by się upewnić.
Wirgińczyk wyszczerzył zęby.
- Dlatego właśnie jeden z nich posłuży nam radą.
Tym razem skrzydlata nie wytrzymała i skierowała pytające spojrzenie na Nicolasa. Jednak mag jakby jej nie zauważał. Minę miał nietęgą i absolutnie nie patrzył w jej stronę. Podążyła za jego wzrokiem. Dopiero teraz przyjrzała się dokładnie ostatniemu z jeźdźców. Nie zwróciła na niego uwagi, bo jak i dwaj inni towarzyszący oficerowi zbrojni miał na głowie hełm. Dopiero gdy wysunął się na przód, żgając ostrogami wielkiego, ciężkiego wierzchowca – potężniejszego nawet od jej karosza – twarz widoczna spod podniesionej przyłbicy wydała jej się znajoma. Także symbole widoczne na tarczy zaczynały jej coś przypominać.
- Tengel…? – spytała, mrużąc oczy i nie kryjąc zdziwienia.
- Przecież ty nie żyjesz – wydusił w końcu z siebie mag.
poprzedniej nocy
- Możesz mi wyjaśnić – spytała skrzydlata cicho, gdy byli już sami. – Co to za szopka, Reinm?
Ogarki świec zdradzały, że do świtu pozostała niecała godzina. Mistrz w zamyśleniu spoglądał przez wytłuczone okienko wielkiej rozety, zdobiącej ścianę za mistrzowskim pulpitem. Skrzydlatej przeszło przez myśl, że dawno nie widziała jej w świetle dnia, gdy komnatę rozświetlała tęcza barw. Spojrzała na Sokolnika oczekująco. Przykro było patrzeć, jak ten w gruncie rzeczy młody mężczyzna postarzał się od czasu objęcia swojego stanowiska.
- Oboje dobrze wiemy, że nie ma żadnych dokumentów do przemycenia. Trójca zajęła się najważniejszymi, gdy tylko pojawiło się zagrożenie. – Kobieta wzięła głęboki oddech. – Powiedz mi, o co chodzi, a zajmę się tym.
Reinm przyglądał jej się przez chwilę. Wyglądała z grubsza na trzydzieści lat. Dokładnie tak samo jak około dwunastu lat temu, kiedy się poznali. Wciąż mówiła tyle co nic i jeszcze rzadziej mrugała, lustrując wszystko zwierzęcym, jasnym spojrzeniem. Niejednego jej sposób bycia wprawił by co najmniej w zakłopotanie. Lecz nie jego.
- Mamy zdrajcę – powiedział wreszcie, odwracając wzrok i patrząc gdzieś daleko. – To jeden z nas. Radny. Ktoś, kto jest obecny na nocnych obradach, przekazuje namiestnikowi nasze plany. Prawdopodobnie miał wpływ na los Tengela.
- Mistrza Ostrzy? – spytała, próbując kojarzyć. Młody czarnowron podleciał i usiadł na krawędzi stłuczonego witrażu. Mistrz przegonił go ruchem ręki. Co za czasy nastały, że nie mogli ufać nawet ptakom. Zorana obserwowała jeszcze chwilę, jak czarne skrzydła rozmywają się w porannej mgle.
- Sądzisz, że ten ktoś mógł się zgłosić na tę misję?
- Niewykluczone – odparł po chwili namysłu. – Jednak, szczerze mówiąc, nie sądzę, by Nicolas był zdrajcą. Ma problem z piciem, prawda – przyznał – jednak jeśli chodzi o skuteczność i lojalność, nie mam co do tego wątpliwości.
Widząc jej przenikliwe, kocie spojrzenie, domagające się argumentów, kontynuował.
- Nicolas znał Tengela, byli towarzyszami broni przez wiele lat. Jego śmierć wstrząsnęła nim bardziej niż kimkolwiek innym.
Zorana nie odpowiedziała od razu. I nie wyglądała na przekonaną.
1 komentarz:
Jak czytam, to czuję promienie słońca na twarzy i czuję zapachy, których nie opisujesz. Jaram się Twoimi opisami, bo są zwięzłe, sugestywne i baaardzo Twoje. Lubię to, że rozmowa rzeczywiście się nie klei (szkoła Nefryt, hehe). Lubię wstawki z wyjaśnieniami, kto jest kim (krótkie i na temat, wydaje mi się, że nie wybijają z właściwej narracji, no i zbierają te nasze dzikie pomysły w całość, co – jak się domyślam – jest więcej niż karkołomne). Lubię ostatnią scenę za to, że rozpieszcza zwłaszcza tak naiwnych czytelników jak ja. Propsy za wytrwałość w pracy ze mną nad Zakonem, niejeden by się już poddał, nie mogąc doczekać się moich odpowiedzi na proste pytania. Propsy za rozkminianie rękawic kusznika. I za sprawne operowanie skórą ze srebrnego lisa, znaną również jako silver tape.
Lubię to, że oficjalnie są to ziemie Siostrzyczek, a nie Zakonu Wśród Wzgórz (co pasuje do tego, ze zamczysko nazywa się Twierdzą Myrmidii, mrrr). Ale za nazywanie siostrzyczek siostrzyczkami to panom turystom Myrmidia w swym majestacie rączki upierdoli.
Podtrzymuję, że lubię pojedyncze "Achy" w dialogach (skoro już o tym, to "oho" prawie na pewno pisze się przez samo "h").
"Znajdowali się w zbyt dużej odległości, by patrzeć sobie w oczy [...]." Tak! Wreszcie ktoś to zauważył! I nie, moja reakcja nie oznacza, że zwróciłam na to uwagę wcześniej. Nie zwróciłam. .__.
"Jednak, szczerze mówiąc, nie sądzę, by Nicolas był zdrajcą. Ma problem z piciem, prawda – przyznał – jednak jeśli chodzi o skuteczność i lojalność, nie mam co do tego wątpliwości." Czy Zakon składa się z samych lojalnych alkoholików? *myśli, myśli* Bo to ciężkie czasy były!
Poprawki, co je wcześniej przeoczyłam, niedobra ja:
"Oboje wiedzieli co to znaczy." – zabrakło przecinka przed "co".
"Usłyszała, jak towarzysz szepce coś pod nosem, jego oczy zmieniają się." – czy jego oczy wydawały dźwięki, zmieniając się? ;P
Rozdaję serduszka:
"Niewielka brać rozrosła się jednak z czasem i podzieliła między tych, którzy walczą z siodła, i tych, którzy walczą z komnat." ♥
"Najpierw coś świsnęło nad ich głowami, jak spłoszony ptak potrącający gałęzie." ♥♥♥
"Dowódca zbrojnych, mężczyzna o ogorzałej twarzy i drapieżnym spojrzeniu obrzucił ich takim spojrzeniem, jakby co najmniej nasikali do piwa gubernatorowi." ♥
"Co za czasy nastały, że nie mogli ufać nawet ptakom." ♥♥♥
A na koniec... "Postaram się zamknąć tą telenowelę... tfu, opowiadanie, w czterech częściach." Dlaczego Ci nie wierzę? :D
Prześlij komentarz